Meksyk- niezamierzone lądowanie

…W ACAPULCO

Lot do Meksyku, jak to lot do Meksyku. KLM, jak to KLM, choć tym razem wyjątkowo, nawet jak na te linie, miła obsługa i jak rzadko widać było, że pasażerowie są naprawdę zadowoleni. I to wkrótce miało zaprocentować…
Podchodzimy do lądowania w Ciudad de Mexico. Myślę: nareszcie mi tierra azteca, nareszcie w domu. Samolotem zaczyna trzepać tak niemiłosiernie, że nawet mi robi się lekko niedobrze i przypominam sobie, do czego w samolocie służą pasy – bez nich mogłoby być faktycznie niewesoło. Pilot, później dowiedziałam się pokątnie, że jeden z najbardziej poważanych kapitan w w KLM-ie, dwa razy próbuje podejść do lądowania. W końcu nadaje komunikat, że z racji szalejącej nad Distrito Federal burzy piaskowej byłoby to zbyt niebezpieczne – nie mamy zgody na lądowanie i będziemy awaryjnie siadać w Acapulco. Pomyślałam o dwójce moich turystów, którzy już od Warszawy powtarzali:
Jaka szkoda, że w tym akurat programie nie mamy na trasie Acapulco.
Dostali później zakaz mówienia „Jaka szkoda, że” – tak na wszeliki wypadek, gdyby wszystkie ich życzenia miały być samospełniające się.
W Acapulco wylądowaliśmy bez przeszkód. Pilot poinformował jednak, że ponieważ prtzed nami usiadł tu już Jumbo Jet Air France, w całym Acapulco nie ma tyle paliwa, żeby dotankować i ich, i nas, i że w związku z tym musimy poczekać na dostawę. Burza nad Miastem Meksyk uspakaja się, ale mamy zbyt puste zbiorniki, żeby dostać zgodę na start. Kapitan przeszedł się po samolocie i porozmawiał z każdym, kto mial jakiekolwiek pytania. Tak więc – czekamy. Po dłuższym czasie pilot podnieconym gosem nadaje z kokpitu komunikat:
Wy jeszcze nie widzicie, ale ja już widzę. Proszę Państwa, nadjeżdża w naszą stronę cysterna z napisem COMBUSTIBLE, co po hiszpańsku oznacza PALIWO. Tak, proszę Państwa, będą nas tankować!
Chwila ciszy.
– Yyy, jednak nie będą, Pojechali dalej…
Cały samolot:
– Uuuuu”.
Po pewnym czasie pilot znów nadaje:
– Tak, wreszcie do nas podjechali, zaraz nas zatankują, tak, z całą pewnością – wyciągaj już węża!
Chwila ciszy.
– Yyy, wąż okazał się za krótki.
Cały samolot:
– Uuuuu.
W końcu szczęśliwie podjechali, zatankowali.
Proszę Państwa, zatankowali nas. Niestety, źle obliczyli paliwo, ponieważ na tym lotnisku nie są przezwyczajeni do obsługi tak dużych samolotów. Zatankowali zbyt dużo do pierwszego zbiornika, a zbyt mało do drugiego, tak więc z tego pierwszego trzeba odessać paliwo. Najbliższa maszyna do odsysania paliwa znajduje się… w Ciudad de Mexico. Burzy nad miastem już nie ma i to tylko 20 minut lotu, ale problem polega na tym, ze za 10 minut… kończy się czas pracy pilotów. Tak więc musimy pozostać w Acapulco. Żeby jednak dostać pozwolenie na opuszczenie samolotu, musimy poczekać, aż Amsterdam prześle do biura migracyjnego w Acapulco listę pasażerów.
Tak więc – czekamy dalej. Mija szesnasta godzina na pokładzie samolotu. Chyba tylko dzięki tej niezwyczajnej uprzejmości załogi nie została ona pożarta żywcem przez pasażerów. W pewnym momencie podchodzi do mnie jedna ze stewardes:
Powiem ci coś, bo masz tu 30 osób, ale proszę, nie przekazuj dalej. Nic nie wiemy, bo nie mamy tu obsługi naziemnej. A więc nie mamy kontaktu z nikim, kto powiedziałby nam, czy mamy hotel dla pasażerów, jedzenie, cokolwiek. Jak tylko się czegoś więcej dowiemy, przekażę ci.
Na domiar złego nie mogłam dodzwonić się do naszego kontrahenta – trzeba było poprzestawiać świadczenia dla grupy co najmniej w pierwszym dniu wycieczki, część anulować, a tu okazało się, że moja meksykańska karta SIM wymaga doładowania. Wysyłam więc z polskiej komórki prośby do znajomych o doładowanie tej meksykańskiej, bo z polskiej dodzwonić się wyjątkowo, nie wiedzieć czemu, nie mogę. W końcu wypuścili nas z samolotu, do pierwszego autobusu załapały się ze mnę tylko dwie osoby z grupy. Po dojeździe do terminala wręczyłam im tabliczkę z nazwą biura z poleceniem wyłapania wszystkich pozostałych i ustawienia się w kolejce do odprawy paszportowej, a sama przepchałam się przed tłum, żeby jak najszybciej dowiedzieć się, co nas czeka za bramkami. Część stewardes już tam była: mamy hotel pięciogwiazdkowy,  przed terminalem czekają busy opłacone przez KLM, wszystko zorganizowane. Jedynie bagaży nam niestety nie wyładują, bo nie ma takich możliwości technicznych… Być  może chcieli uniknąć problemów z ewentualnym bagażem zaginionym – w każdym razie walizki i plecaki pozostały w lukach.

A w Acapulco, jak to w Acapulco, ponad 30 stopni Celsjusza. Zawsze pakuję się tak, żeby być jak najbardziej niezależna od bagażu głównego, ale niestety nie wszyscy turyści mają taki nawyk, tak więc co niektórzy dotarli do hotelu w stanie lekko podgotowanym (w Polsce była późna jesień). Ale grunt, że dotarli! Bo przed meksykańskim lotniskiem istny… Meksyk. Masa „busiarzy” i taksówkarzy stara się wykorzystać zmęczenie, nieświadomość i nieznajomość języka przylatujących, próbując wciągnąć ich do swoich pojazdów w celu późniejszego skasowania odpowiedniej taryfy.
Zastopowałam więc grupę w jednym miejscu i drę się, przekrzykując to całe zamieszanie:
Señores, kto tu się zajmuje rozdysponowywaniem tych busów KLM-u?
– A tamten tam chaparrito z górą papierów w ręce!
Chaparrito, jak to chaparrito, niziutki i grubiutki, prawie niknął w tłumie, ale ruszał się dość energicznie.
Hola, como andas, que honda, daj mi jednego busa z KLM, na 30 osób, privado.
– Nie ma problemu, señorita, bierz tego, co tu stoi, cały dla ciebie.
Tak dojechaliśmy do hotelu. A hotel owinięty był malowniczo ogonkiem około 1000-ca pasażerów z obu samolotów: KLM i AF. A nasi drodzy Polacy czekać nie lubią…
– Nie może pani czegoś zrobić?
Mogę, nie mogę, padałam też już na dziób ze zmęczenia, więc przynajmniej dla świętego spokoju poczłapałam do recepcji.
– Kto tu jest szefem?
– Tamten tam.
– Buenas noches, słuchaj. Ty masz problem, ja mam problem.  Ale ja twój problem po części rozwiążę, a ty rozwiążesz mój całokowicie. Bo ty masz masę ludzi do zakwaterowania i nie wiesz jak im poprzydzielać pokoje. A ja dla 30 osób mam listę. I już nad tymi 30-ma nie będziesz musiał myśleć.
– Dobra, dawaj ich tu.
Znalazła mnie też obsługa z KLM-u i powiedzieli, że ok. 11h dnia następnego poinformują o godzinie wylotu, a na razie mamy na ich koszt kolację i śniadanie. Przekazałam informacje grupie, i wytłumaczyłam jak przed południem chętni mogą pozwiedzać Acapulco. Wysłałam na smakowitą kolację, a sama… poszłam w końcu dzwonić do kontrahenta, ignorując fakt, że tzw. przyzwoita godzina dawno już minęła. W końcu się udało…
– Słuchaj, przełóż mi dzisiejszą kolację, jeżeli to możliwe, żeby nas hotel nie obciążył kosztami na jutro, a skasuj jutrzejszy obiad na trasie w Posadzie, bo nie wiadomo o której stąd wylecimy.
O 6-tej rano budzi mnie telefon. Odbieram nieprzytomna: po czterech godzinach snu, a do tego na jetlag-u.
– Aleksandra, chcę cię tylko poinformować, że udało się skasować ten jutrzejszy obiad na…tratwie w Xochimilco.
– Ale ja nie mam w tym programie Xochimilco, natomiast dziś, z tego co wiem, przylatuje drugi pilot i to jemu najwyraźniej skasowałaś posiłek, ponieważ on Xochimilco w programie ma. Tak więc przywróć mu lepiej te świadczenia, a mi załatw tę dzisiejszą kolację…
Ledwo zapadłam ponownie w sen, znów dzwoni telefon. Odbieram już totalnie nieprzytomna.

– Wiesz co Aleksandra, nie muszę ci potwierdzać kolacji, bo masz ją dziś w programie.
– Nie mam.
– Masz na pewno.
Zwlekłam się z łóżka i wyciągnęłam teczkę z potwierdzeniami.
– W potwierdzeniu, które mi przysłaliście dwa dni temu nie ma kolacji, sprawdź to proszę raz jeszcze.
Za 15 minut znów dzwoni telefon.
– Wiesz co, Aleksandra, mam świetny pomysł: skasuję ci dzisiejszy obiad w Posadzie, a zarezerwuję kolację w hotelu…

Wylecieliśmy z Acapulco dopiero około godziny 17. Dwudniowy program, nie wiem jakim cudem, udalo się zrealizować w jeden dzień i to w taki sposób, że wszyscy byli zadowoleni i syci wrażeń. Następnego dnia po południu, prosto z Teotihuacan, popędziliśmy dalej do  kolorowej Puebli w imprezowych nastrojach.

Comments are closed.