Liczne wyjazdy z grupami do Chin i Tybetu zaowocowały wydaniem w 2008 roku albumu „Chiny Tańczące z mitami Tybet tańczący z historią” – pełnego ciekawostek o kulturze kraju. Poniżej prezentuję tekst ze wstępu. Album, z tego co się orientuję, można gdzieś jeszcze wyszperać w sieci 🙂 Jednak ja już nie mam nad tym kontroli.
Chiny Tańczące z mitami Tybet tańczący z historią
Przede wszystkim – nie są Chiny krajem, do którego można podejść bezrefleksyjnie. Zmuszają do myślenia, do twórczej analizy. Bo jak tu pogodzić barwną tradycję dynastii z szarzyzną komunizmu i tenże dziwaczny komunizm z kolorowymi neonami nowoczesnej dzielnicy ekonomicznej Szanghaju? Wierzyć się nie chce, że kraj ten ogłoszono republiką tak niedawno – w 1911 roku, a Pu-yi – ostatni cesarz, który de facto rozpłynął się w tłumie „zwykłych szarych obywateli”, zmarł dopiero w 1967 roku. Czy Chiny, tak różne dziś od potężnego przed wiekami państwa mandarynów, wciąż żyją swoją legendą? Czy też może – żyją raczej z legendy?
Nie zawsze przecież tylko z myślą o reklamie – często z dumą opowiadają Chińczycy o swojej bogatej spuściźnie kulturowej, o rozwoju sztuki, nauki i myśli filozoficznej. Solidne fundamenty pod nią stworzyła już przecież rządząca na tych ziemiach od około 1120 roku p.n.e. dynastia Zhou, choć Chiny jako jednolite państwo powstały dopiero, kiedy Qin Shi Huangdi w latach 221-207 p.n.e. podbił i połączył w jeden kraj liczne istniejące wówczas pomniejsze królestwa. Nazywany jest on w mitologii „Żółtym Cesarzem”, który to ponoć dał ludziom pierwszą zbroję, pierwsze koło, nauczył uprawy ziemi i hodowli zwierząt. „Dlaczego w mitologii?” – zapytacie – „Bo żył bardzo, bardzo dawno temu” – odpowiedzą Chińczycy. Był to tak naprawdę okrutny despota i tyran, a jego dynastia została wkrótce obalona przez powstanie chłopskie. Ale stworzył coś, czego nie udało się nikomu przed nim – państwo – o jednolitym systemie monetarnym, piśmienniczym, a nawet… o jednolitym rozstawie kół w wozach. Dlatego też Chiny nazwano Chinami – nazwa ta bowiem pochodzi od brzmienia nazwy dynastii Qin [Cin].
W tych zamierzchłych czasach każde państewko otaczał mur obronny. Otóż Żółty Cesarz kazał połączyć je ze sobą, a fragmenty pozostające wewnątrz nowopowstałego państwa – wyburzyć. Dał tym samym początek największej, istniejącej fragmentami po dziś dzień, budowli świata – Wielkiemu Murowi Chińskiemu. Krwi i potu przez stulecia wsiąkło wiele w te kamienie, gdyż kolejne wielkie dynastie nadal budowę kontynuowały. Tak oto powstał mur-symbol: symbol odgrodzenia się Chin od, uważanego za barbarzyński, świata zewnętrznego i symbol odgrodzenia mentalności Chińczyka od mentalności świata. Nieprzypadkowo właśnie na terenie późniejszych Chin wyrosły, około piątego stulecia przed narodzeniem Chrystusa, dwie wielkie filozofie – konfucjanizm i taoizm. Skrajnie różne z pozoru, a jakże doskonale się uzupełniające. Dlaczego? Ponieważ obie pełniły rodzaj „muru ochronnego” i uczyły jak przetrwać w wirze zmian i historii: jedna poprzez ścianę dworskiej etykiety, praw i hierarchii podległości, druga – poprzez pozorną bezużyteczność aby zniknąć sprzed oczu brutalnego świata i cicho rozpłynąć się w zamglonym tle pejzażu życia.
Chiny nie są, i nigdy nie były, państwem jednolitym i mówiąc czy choćby tylko myśląc o nich, nie należy o tym zapominać. Rządzone przez Chińczyków Han, Mongołów, Mandżurów, pozostają zlepkiem wielu narodowości i grup etnicznych, nie tylko rdzennie zamieszkujących te tereny, lecz również napływowych. Za czasów światłej dynastii Tang, panującej pomiędzy VII a X wiekiem naszej ery, jedwabnym szlakiem docierali tu kupcy z różnych części Azji, którzy wraz z towarami na wymianę przynieśli swoje obyczaje, stroje, sztukę i religię. Dotarło chrześcijaństwo, nazwane przez jednego z cesarzy „religią światła”. Rozwijał się buddyzm, przybyły już w połowie I w. n.e. na grzbietach dwóch białych koni i barkach legendarnego „Małpiego Króla”. Wraz z kupcami muzułmańskimi i wojskowymi najemnikami dotarł islam i minaret przybrał kształt pagody.
Nawet wykształcona mandżurska cesarzowa Cixi, rządząca na przełomie XIX i XX wieku nie uwierzyła, że tak bogate państwo może ktoś obezwładnić, pewna, że przeszłość utrzyma teraźniejszość na swoich barkach. Po cóż więc mocarstwu dialog z Zachodem? Nawet na prowincji echem śmiechu odbijały się wieści o obcych statkach: „Podobno mężczyźni mają włosy na twarzy, a kobiety chodząc, klapią głośno o ziemię swoimi wielkimi stopami” – szeptały chichocząc zza wachlarzy miejscowe piękności.
Nikt jednak nie wziął pod uwagę opium i siły narkotyku zdolnego obezwładnić miliony. Poza tym Chiny, podzielone wewnętrznie jak nierzadko w swoich dziejach, wstrząsane były buntami i powstaniami. I tak, jak to już nieraz w historii bywało, garstka obcych przybyszów, wykorzystując miejscowe niesnaski, zdobyła wpływy i władzę. Chińczycy zawstydzili się wobec historii swojej nagłej słabości. Historię więc pogrzebali, idee Mao traktując jak wybawienie. Ale cóż, kiedy narodu – zwłaszcza tak złożonego – nie da się tak po prostu wepchnąć w ciasne ramy szarych mundurków.
Dziś znów stawia się na historię. Trochę na pokaz co prawda i dla uciszenia opinii światowej. Ale tak, jak kiedyś idea „rozkwitu 100 kwiatów” ogłoszona przez Mao, daje to pole do rozwoju i grunt do odbicia się ku przyszłości. Drewniane pałace i świątynie, które ocalały po czasach „rewolucji kulturalnej” odziera się więc skrobakami z wiekowej, nieco spłowiałej farby, by nałożyć warstwę nowej – bardziej błyszczącej. Kolejna metafora narodowo-historyczna?
Mit i legenda zaczynają więc przynosić dochody. Już wolno być dumnym z historii. Obok materialistów, którzy myślą jedynie jak by tu najwięcej zarobić na turystyce przyjazdowej, pojawiają się tacy, którzy ze skarbca tradycji znów czerpią pełnymi garściami, ucząc młode pokolenie, że to zaszczyt urodzić się Chińczykiem.
Naukowcy cesarza Yongle znali się doskonale na astronomii, botanice, medycynie, inżynierii. Istnieje nawet teoria, według której statki tegoż władcy, wysłane na morza i oceany, po rozwiezieniu do domów ambasadorów (zaproszonych z Wietnamu, Indii, a nawet Afryki na uroczystość otwarcia nowego Zakazanego Miasta w Pekinie), popłynęły znacznie dalej z zamiarem badania nowych ziem i dotarły w roku 1421 aż do wybrzeży Ameryki.
Trudno uwierzyć, że w XV wieku Chińczycy tak przeganiali Europę, a później sami dali się wyprzedzić. Teraz kraj stara się to opóźnienie nadrobić – olśnić potęgą ekonomiczną, którą być może jeszcze nie jest, ale w końcu wiara czyni cuda, zwłaszcza, jeżeli zaraz za nią leje się zagraniczny kapitał. Kraje Zachodu wpadają w pułapkę chińskiej elokwencji, nie pamiętając, że także ekonomii dotyczą słowa, które ponad 300 lat p.n.e. mistrz Sun napisał w kodeksie wojennym: „Szczytem umiejętności jest pokonanie przeciwnika bez walki, (…) to sztuka wprowadzania w błąd”. Oto mistrzowie aktorstwa historycznej sceny w wielkim teatrze dziejów narodów.
A człowiek? Bo człowieka nie można utożsamiać partią rządzącą. Człowiek pomału przypomina sobie, że potęga narodu nie zaczyna się od kładzenia błyszczącego lakieru. Budynki można na nowo pomalować, ludzie jednak mają głębię, którą na nowo muszą nauczyć się odkrywać. Za myślenie nie-po-myśli Komunistycznej Partii Chin są represje. Ale Chińczycy i tak, a może właśnie dlatego, zaczynają coraz częściej powracać do fundamentów swojego istnienia – religii i filozofii. Może, paradoksalnie, Tybet odegra tu zbawienną rolę? Bo choć politycznie zgnębiony, wciąż pozostaje silny swoją tradycją i lamaizmem.
Chińczycy uważają, że Tybet już dawniej był częścią Chin, opierając tę tezę na historii początków wieku XIII, kiedy oba te państwa zostały włączone w skład Mongolii, która rozszerzyła swe granice pod rządami Chingis Hana. Tybet jednak tak naprawdę był zawsze państwem odrębnym – ba, nawet potężnym mocarstwem, rządzonym w VII wieku naszej ery przez króla Songtsena Gampo. Żony tego władcy – księżniczki chińska i nepalska – przyniosły do Tybetu buddyzm, który później w tym izolowanym kraju ewaluował, łącząc się z miejscową religią szamańską bon w lamaizm. Wyznaje się go tu do dziś. W roku 763 Tybetańczycy zdobyli na krótko ówczesną stolicę Chin, dzisiejszy Xi’an, nazywany wówczas Chang’an. W 1391 roku urodził się pierwszy Dalajlama – duchowy i polityczny przywódca Tybetu – łącząc na kolejne stulecia władzę i religię. Odtąd kraj zyskuje nowy, charakterystyczny przez kolejne stulecia rys, dalajlamowie bowiem uważani są za kolejne wcielenia istoty oświeconej – Bodhisattwy Współczucia.
Obecnie, od początku okupacji chińskiej w 1959 roku, Tybet – kraj przekształcony został w tzw. Tybetański Rejon Autonomiczny (TRA). Przez dzisiejszych Chińczyków ze względu na swoja inność nie rozumiany, zapatrzony w swoją przeszłość i niepewny przyszłości, piękny, odległy, dumny i pomimo następujących tu w ogromnym tempie zmian, wciąż tak różny od wszystkich innych miejsc na świecie.
Warto zbierać i sklejać skorupy naczyń przeszłości i teraźniejszości, poznawać bogactwo dawnych wieków, które nadal istnieje – jego odkrywanie wciąż na nowo ubarwia współczesność i oddziałuje na przyszłość.
Zapraszam więc do wędrówki po, tak dziwnych dla przybyszów z innych stron świata, bogatych w tradycje i legendy ziemiach tej niezwykle ciekawej części Azji. Wiele ciekawostek – opisów historii, legend, anegdot, zwyczajów, barwnych fotografii – znajdziecie w albumie „Chiny tańczące z mitami, Tybet tańczący z historią”.
Aleksandra Czemko